Samstag, Juli 29, 2006

Ich lag in meinem Bett, auf der rechten Seite, unter dem Kopf hatte ich zwei kleine Kissen - wie immer, wenn ich auf der Seite schlafe. Ich konnte nur mit dem rechten, also dem unteren Nasenloch atmen. Das linke Nasenloch war durch Java Interfaces verstopft. Sie lagen sehr ordenlich aufeinander, wie wie ein Stapel von dünnen, in weißes Papier umwickelten Schokoladetafeln und sie haben den ganzen Raum des linken Nasenlochs gefüllt. Ich lag etwas unbequem und wollte mich auf die andere Seite umdrehen, aber ich hatte Angst, dass der Stapel während des Umdrehens umfällt.

*****

Lezalam w moim lozku, na prawym boku, pod glowa mialam dwa male jaski - jak zwykle kiedy spie na boku. Moglam oddychac tylko prawa dziurka nosa, czyli ta na dole. Lewa dziurka byla zatkana przez java interfaces. Lezaly poukladane rowniutko jedna na drugiej, jak stosik tabliczek czekolady zawinietych w bialy papier i szczelnie wypelnialy cala przestrzen lewej dziurki. Bylo mi troche niewygodnie i chcialam sie przewrocic na drugi bok, ale sie balam, ze w trakcie przewracania sie ten rowniutki stosik tez sie przewroci.

Dienstag, Juli 25, 2006

Ich stand in einem Bürozimmer, wollte grad eine wichtige Sache erledigen, der Boden war mit einem grauen Teppich bedeckt, in der Mitte gab es einen Schreibtisch, darau eine Glasvase mit einer roten Rose drin.

An einer der Wände erschienen auf einmal Spinnen. Sie waren riesig, ihre Größe hat eher an Krabben erinnert. Die Spinnen hatten sehr harte, dicke und flache Panzer, fast ideal rund. Sie waren schwarz - gelb, das Muster auf ihrem Körper bestand aus regelmäßigen Quadraten, die einem Schachbrett sehr änlich waren. Am Rand lief ein Streifen herum, der auch aus schwarz - gelben Quadraten gebildet war, allerdings waren die Quadrate viel kleiner.

Die Spinnen erschienen in der rechten oberen Wandecke und haben sich waagerecht nach links bewegt. Nachdem sie das Wandende erreichten, rutschten sie ein Paar Zentimeter nach unten und setzten die Bewegung strickt waagerecht nach rechts fort, am Ende rutschten sie wieder etwas runter und gingen wieder nach links. Als die ersten Spinnen sich immer weiter fortbewegten, machten sie Platz für die nächsten, so dass sich die Wandfläche immer mehr füllte.

Die Spinnen waren sehr schnell und obwohl ich ihren Muster sehr mochte, hatte ich Angst, was passiert, wenn sie endlich den Boden erreichen.

****

Stalam w biurze, zalatwialam wlasnie jakas wazna sprawe, podloga byla wylozona szara wykladzina dywanowa, na srodku pokoju stalo biurko, a na nim waski szklany wazon z jedna czerwona roza.

Nagle na jednej ze scian pojawily sie pajaki. Byly ogromne, wielkoscia przypominaly prawie kraby. Mialy bardzo twarde, grube i plaskie pancerzyki, prawie idealnie ogragle. Byly koloru czarno - zoltego, wzorek na ich ciele skladal sie z bardzo regularnych kwadratow przypominajacych szachownice. Na obwodzie przebiegal dookola pasek skladajacy sie z kwadracikow tej samej barwy, tylko mniejszych.

Pajaki pojawialy sie w prawym gornym rogu, poruszaly sie tylko poziomo w lewo, po dojsciu do konca sciany zsuwaly sie kilka centymentrow w dol i poruszaly sie poziomo w prawo, na koncu sciany zsuwaly sie i zaczynaly wedrowke w lewo. W miare jak pierwsze pajaki pokonywaly coraz dluzsza droge na ich miejscu pojawialy sie coraz to nowe, tak, ze sciana coraz bardziej sie zapelniala.

Byly bardzo szybkie i chociaz bardzo mi sie podobaly ich pancerzyki, to balam sie co bedzie, kiedy wreszcie osiagna podloge.

Mittwoch, Juli 19, 2006

Ich liege gemütlich am See, die Sonne scheint heiter, der Strand voller Leute, Kinder schreien, plantschen, fuchteln mit Sandschaufeln. Über dem Wasser fliegen Leute auf flach zusammengeklappten Liegestühlen. Echt super, dass die Technik so fortgeschritten ist, denke ich mir. Man sitzt in so einem netten Liegestuhl, genießt den Sonnenbad und dann ratz fatz, zusammenklappen und schon hat man ein sehr handliches Fluggerät. Fast wie ein fliegender Teppich. Nur wahrscheinlich etwas härter zum Sitzen.
Leze sobie nad jeziorem, sloneczko swieci, pelno ludzi na plazy, dzieciaki krzycza, chlapia woda, wywijaja lopatkami do piasku. Nad woda lataja ludzie siedzacy na zlozonych na plasko lezakach. Mysle sobie, ze to bardzo fajnie, ze technika taka jest zaawansowana. Siedzisz na lezaczku, opalasz sie, a potem ciach ciach, skladasz i juz masz bardzo poreczny pojazd do latania. Prawie jak latajacy dywan, tylko chyba troche twardziej sie siedzi.

Dienstag, Juli 18, 2006

Jestem w niewielkiej bibliotece. Sklada sie ona z dwoch pokoji, jednego wiekszego i drugiego bardzo malego. To jest prywatna biblioteka w jakims mieszkaniu. Jestem zdenerwowana, szukam przepisu na lekarstwo na grype sudanska. Wiem, ze jestem w stanie wyleczyc wielu ludzi cierpiacych na ta chorobe, brakuje mi tylko jednej informacji i chce ja znalezc w ksiazce, o ktorej wiem, ze jest w tej bibliotece. Bibliotekarz, wysoki, stary, lysy mezczyzna nie chce mi tej ksiazki dac. Ja argumentuje, ze przeciez juz pokonalam grype, tylu ludzi jest z tego powodu uratowanych, teraz jesli tylko dostane te ksiazke, bede mogla znowu tak wielu uratowac.
Bibliotekarz pokazuje mi jakies ksiazki twierdzac, ze to te wlasciwe. Czytam pierwsze zdanie z bialej ksiazki ze zlotymi napisami (wlasciwie brudnozlote, bo juz stara i zniszczona), ten tekst wydaje mi sie znajomy, otwieram druga ksiazke, ktora mi ten bibliotekarz wczesniej podsunal i orientuje sie, ze jest to ta sama ksiazka, tylko napisana po czesku. To nie jest to, czego szukam. Zaczynam krzyczec, zeby sie przestal ze mnie naigrawac, ale on ze zlosliwym usmieszkiem odchodzi. Czuje sie ponizona, lekcewazona i oszukana. Postanawiam walczyc, nie daje za wygrana, mysle, jakby go tu przechytrzyc.
Bibliotekarz zasypia, chce przejsc obok niego i wykrasc potrzebna mi ksiazke. Parkiet w bibiotece jest stary i trzeszczy przy kazdym kroku. Staram sie robic jak najwieksze kroki a przy tym stapac miekko. Halas jest mimo to ogromny, ale bibliotekarz dziwnym trafen jakos sie nie budzi. Zakradam sie do tylnego pomieszczenia, wysoko na polce leza ksiazki i wiem ze miedzy nimi jest ta, ktorej szukam, ale nie wiem, ktora to dokladnie jest. Wybieram jedna z nich, mam nadzieje, ze to ta wlasciwa. Jest oprawiona w ciemna okladke, ma wytarte od uzywana brzegi i pozolkle kartki. Znowu pokonuje droge kolo lozka bibliotekarza, nie obudzil sie. Jestem w swoim pokoju. Probuje czytac i znalezc szukana informacje, ale ksiazka nagle robi sie o wiele grubsza niz byla na poczatku i jej jezyk staje sie tak zawily, ze nic nie rozumiem. Nie jestem tez pewna, ze to jest ta wlasciwa ksiazka. Odkladam ja zrezygnowana. Za chwile mysle sobie jednak, ze nie wolno sie poddawac i jeszcze raz biore ja do reki. Zaczynam czytac, staram sie zrozumiec tresc, ale im bardziej sie staram, tym bardziej niezrozumiale sa zdania. Stwierdzam, ze to nic nie da a poza tym mam malo czasu, musze sie pakowac, dlatego z niemilym uczuciem porazki odkladam ksiazke. Za chwile wyjezdzam, pakuje w pospiechu moje rzeczy, ktore leza porozkladane na wersalce. Wersalka przykryta jest kocem jasnozolto-jasnoniebieskim, takim, jaki mialam kiedys w dziecinstwie w moim pokoju.

Restauracja na osiedlu. Kasjerka i kelnerka w jednej osobie stoi za malutkim okienkiem, takim jakie dawniej byly w barach mlecznych. Zamawiam kawe z mlekiem. Kasjerka porozumiewawczo kreci glowa, ale jej nie rozumiem, ponawiam zamowienie. Ona mowi, zebym tej kawy nie brala, bo jest bardzo niedobra. Ja jednak postanawiam ja wziac. Kasjerka podaje mi ja w bialym fajansowym kubku, przy tym troche plynu wylewa sie na spodeczek. Biore kawe, zblizam kubek do ust, a kasjerka daje mi jakies drobne monety. To premia dla klientow, ktorzy zamawiaja ta kawe, bo jest tak obrzydliwa, ze restauracja doplaca ludziom za to, ze ja kupuja. Fajnie, mysle sobie, moze jeszcze cos kupie. Na ladzie lezy talezyk z ciastkami z kremem. Co to za ciastka, pytam. Z kremem z jagod, mowi sprzedawczyni, tez nie polecam. To ja jednak sprobuje, mowie. Biore maly kes do ust, wcale nie takie zle, mysle. Biore to ciastko, dostaje znowu pieniadze, tym razem 2 euro, z czego sie bardzo ciesze, bo sie na pewno przyda, biore kawe i ide usiasc do stolika. Stoliki maja blaty z laminatu o kolorze orzecha i wyszczerbione brzegi, krzesla maja metalowe nogi, jak w szkole. Po drodze do mojego stolika mijam maly cokolik, na ktorym rozlozone sa ciastka i jakies inne wyroby. Obok stoi inna kelnerka i informuje konsumentow, ze lokal prowadzi wlasnie konkurs na najlepszy wyrob gastronomiczny i mozna oddac glos na karteczce, a jak sie zapomnialo, jak sie dana rzecz nazywa, to mozna pokazac palcem, a kelnerka za nas wypelni kupon i wrzuci do urny. Rzuca mi sie w oczy wystawiony wsrod innych, raczej bezbarwnych rzeczy, piekny zolto-brazowy sekacz.

Jestem na jakiejs stacji kolejowej, ale to nie jest dworzec glowny, a ja sie musze dostac na dworzec glowny. Wskakuje w jakis pociag podmiejski, jest calkiem pusty i nie jestem pewna, czy dobrze zrobilam, ale okazuje sie, ze dobrze, bo za chwile jestem na dworcu centralnym. Jakimis ciemnymi zakamarkami, ruchomymi schodami prowadzacymi przez podziemia wsrod rur wentylacyjnych, docieram na peron. Wjezdza pociag, ale okazuje sie, ze jest przepelniony, jakas mlodziez wracajaca z koncertu, jacys zolnierze na przepustce, czy cos takiego. Dyrekcja kolei postanawia wprowadzic komunikacje dodatkowa. Rozdaje pasazerom przyrzady do latania, wyglada to jak wkladka, jaka sie usztywnia kolnierzyk w lepszych koszulach, czyli jak plaski bumerang, a posrodku wypuklej strony jest jeszcze taki dzyndzel, zrobione to jest z bialego, matowego, lekko przejrzystego plastiku. Pracownica koleji wyjasnia, ze trzeba sie zlapac za jedno ramie tego przyrzadu, a wtedy to sie wznosi do gory. Podczas wznoszenia trzeba glosno krzyknac nazwe miejscowosci, do ktorej sie podrozuje. Ten plastik nie wyglada zbyt stabilnie, mysle, a kolejarka wyjasnia dalej, ze przyrzad jest zbudowany z dwoch warstw, miedzy nimi jest ukryty sterownik, kiedy jest sie juz nad miastem przeznaczenia, trzeba na wysokosci dzyndzla odchylic od siebie te dwie warstwy i urochomic sterowanie. Sklada sie ono z hamulca i przyspieszenia i umozliwia precyzyjne wyladowanie na zadanym miejscu. Przyrzad latajacy ma dwa ramiona, wobec czego moga nim podrozowac dwie osoby. Kolej bedzie losowo przydzielac osoby do przyrzadow, kierujac sie kierunkiem podrozy okreslonym na bilecie. Tak koedukacyjnie, czy to tak dobrze, mysle sobie. Ale w sumie, czemu nie. Obok mnie na peronie stoi wysoki facet w czarnych spodniach i jasnej koszulce polo. Usmiecha sie niesmialo. Ma kasztanowe, lekko falujace wlosy. Wlasciwie nie mialabym nic przeciwko temu, zeby z nim leciec. Pierwsi ludzie unosza sie juz w gore wykrzykujac radosnie nazwy swoich miejscowosci.

Montag, Juli 17, 2006

London.
Ein warmer Sommertag gebadet in der Sonne. Blauer Himmel.
Ich gehe mir die Stadt anschauen.
Ich gelange in ein Stadtviertel mit alten Residenzen, ich gehe auf eine von ihnen zu. Links von mir ist ein riesengroßes Haus, gotische Türmchen zerschneiden den Himmel. Rechts von mir eine hohe weiße Mauer. Ich gehe einen Pfad, auf beiden seiten wachsen hoche Bäume, ihre Blätter verdecken die Sonne. Es ist sehr finster. Ich habe Angst, diese Dunkelheit ist nicht mehr natürlich, ich will weg von hier, so schnell wie möglich.
Am anderen Ende des Pfades gelange ich wieder zu einer sonnigen Straßenkreuzung. Ich sehe ein modernes Gebäude, das muss ein Bürohaus sein. Auf der Seite, die ich sehen kann, gibt es keinen Eingang. Im ersten Reflex will ich einfach weitergehen, doch dann entscheide ich mich, nachzuprüfen, was es auf der anderen Seite gibt. Ich sehe ein geöffnetes Fenster, in dem Gebäude gibt es ein Vernisage. Die Leute gehen von einem Bild zum anderen, beurteilen, tauschen Bemerkungen. Aus dem Fenster springt eine ziemlich große Katze heraus, sie hat ein dickes Fell und einen sehr runden, merkwürdigen Kopf. Sie macht ihren Maul auf, knurrt sehr laut und zeigt lange spitze zähne. Erst dann begreife ich, dass es ein Säbelzahntiger ist. Es wird mir irgendwie unwohl, aber der Tiger verschwindet bald wieder in dem Fenster. Für einen Säbelzahtiger war er doch nicht so groß, denke ich mir und beobachte einen gut gebauten Mann mit Glatze, der an einem Flügel sitzt und eine langsame Melodie spielt. Aus dem Fenster springt jetz ein kleiner Hund. Er hat ein weiches Fell und ist sehr anschmiegsam und niedlich. Ich nehme ihn auf den Arm. Es überkommt mich ein warmes, fürsorgliches Gefühl. Mit dem Hund in der Ärmen gehe ich herein und fahre mit einem Lift hoch. Ich schaue mir die Ausstellung an, es dominieren die Farben von Orange, Ocker, Ziegelstein. Besonders gut gefällt mir ein Bild, das aus orangenen und grünen Punkten besteht, nett finde ich auch eine Skulptur, die mit grüner Patina bedeckt ist. Irgendwann habe ich diese Ausstellung satt und gehe raus. Der Hund springt auf den Boden herunter und verschwindet im Fenster.
Ich beschließe, heimzugehen. Ich überlege mir, wie ich das machen soll, ohne noch einmal durch den dunklen Park gehen zu müssen. Mit der Stadtkarte schaffe ich es, einen anderen weg zu finden. Ich bin an der U-Bahn.
Der U-Bahneingang befindet sich an einem einsamen Ort, es ist wohl eine Baustelle, der Boden ist mit sehr trockenem, staubigen Sand bedeckt. Ich sehe einen Penner, er liegt, halb singend, halb schreiend, unverständliche Phrasen, ich errate, dass er besoffen und ein Pole ist. Er liegt unter einer Säule, die man für Werbeplakatte benutzt. Ich schaue mir die Posters an. An einem ist ein hübsches Gesicht eines jungen Mädel abgebildet. Das Gesicht wächst, das Mädel zwinkert mir mit einem Auge zu und schürzt die Lippen. Ich schaue auf eine andere Werbung. Weiße Buchstaben, dunkelblauer Hintergrund. Die Buchstaben fangen an zu blinken und sich zu bewegen, wie eine Neonwerbung.
Der wind kommt plötzlich auf. Es ist Zeit, runterzugehen, denke ich mir.
Londyn.
Cieply letni dzien zalany sloncem. Blekitne niebo.
Wybieram sie na zwiedzanie miasta.
Trafiam do dzielnicy starych rezydencji, wchodze na teren jednej z nich. Po lewej stronie wielkie szare domostwo, gotyckie wiezyczki wrzynaja sie w niebo. Po prawej stronie wysoki bialy mur. Sciezka, ktora ide otoczona jest wysokimi drzewami - ich korony zaslaniaja slonce. Robi sie bardzo ciemno. Ogarnia mnie strach, chce sie z tamtad jak najpredzej wydostac.
Docieram w koncu do kresu sciezki, znowu jestem na slonecznym skrzyzowaniu. Przede mna wysoki nowoczesny budynek, domyslam sie, ze to biurowiec. Fasada od strony, gdzie ja sie znajduje, nie ma zadnego wejscia, w pierwszym odruchu chce obojetnie przejsc obok tego budynku, ale jednak postanawiam sprawdzic, co jest po drugiej stronie. Widze otwarte okno i wernisaz malarstwa. Ludzie chodza od portretu do portretu, ogladaja, oceniaja. Z okna wyskakuje nagle dosyc spory kot, bardzo puchaty i z bardzo okragla glowa. Otwiera paszcze, ma ogromne kly i wydaje sie z siebie imponujacy warkot. Orientuje sie, ze jest to tygrys szablozebny. Ku mojej uldze znika on z powrotem w oknie. Obserwuje przez moment, jak lysy, dobrze zbudowany facet przygrywa na fortepianie i widze, jak z okna zeskakuje maly piesek, bardzo przyjemny i przymilny. Biore go na rece, przytulam. Ogarnia mnie bardzo mile uczucie opiekunczosci. Razem z pieskiem wchodze do srodka, jade winda na pietro, ogladam obrazy i rzezby, cale wnetrze utrzymane jest w tonie pomaranczowym, ceglanym, ochry. Obraz, ktory mi sie podoba sklada sie z pomaranczowych i butelkowo-zielonych cetek. Rzezba jest z metalu pokrytego zielona patyna. Mam juz dosc ogladania, wychodze z budynku. Piesek zeskakuje z moich ramion, wraca przez okno do budynku.
Postanawiam wrocic do domu. Zastanawiam sie, jak to zrobic, aby nie musiec znowu przechodzic przez te ciemna aleje. Wyciagam mape i udaje mi sie znalezc inna droge. Dochodze do metra. Wejscie jest polozone na bardzo odludnym terenie, wokol jakis plac budowy, pelno suchego, zakurzonego piachu. Widze jakiegos lumpa, lezy na ziemi, troche spiewa, troche wykrzykuje niezrozumiale frazy. Domyslam sie, ze jest pijany i ze to Polak. Lezy pod slupem, ktory sluzy do wywieszania plakatow reklamowych. Ogladam je. Jeden z plakatow zdobi zdjecie dziewczyny. Kiedy mu sie przygladam, twarz dziewczyny zbliza sie do mnie, dziewczyna zalotnie wydyma usta i mruga rzesami. Przenosze wzrok na nastepna reklame. Literki zaczynaja wirowac, gasna i zapalaja sie, jak reklamy neonowe.
Zrywa sie wiatr. Czas zejsc do metra, mysle sobie.