Dienstag, Juli 18, 2006

Jestem w niewielkiej bibliotece. Sklada sie ona z dwoch pokoji, jednego wiekszego i drugiego bardzo malego. To jest prywatna biblioteka w jakims mieszkaniu. Jestem zdenerwowana, szukam przepisu na lekarstwo na grype sudanska. Wiem, ze jestem w stanie wyleczyc wielu ludzi cierpiacych na ta chorobe, brakuje mi tylko jednej informacji i chce ja znalezc w ksiazce, o ktorej wiem, ze jest w tej bibliotece. Bibliotekarz, wysoki, stary, lysy mezczyzna nie chce mi tej ksiazki dac. Ja argumentuje, ze przeciez juz pokonalam grype, tylu ludzi jest z tego powodu uratowanych, teraz jesli tylko dostane te ksiazke, bede mogla znowu tak wielu uratowac.
Bibliotekarz pokazuje mi jakies ksiazki twierdzac, ze to te wlasciwe. Czytam pierwsze zdanie z bialej ksiazki ze zlotymi napisami (wlasciwie brudnozlote, bo juz stara i zniszczona), ten tekst wydaje mi sie znajomy, otwieram druga ksiazke, ktora mi ten bibliotekarz wczesniej podsunal i orientuje sie, ze jest to ta sama ksiazka, tylko napisana po czesku. To nie jest to, czego szukam. Zaczynam krzyczec, zeby sie przestal ze mnie naigrawac, ale on ze zlosliwym usmieszkiem odchodzi. Czuje sie ponizona, lekcewazona i oszukana. Postanawiam walczyc, nie daje za wygrana, mysle, jakby go tu przechytrzyc.
Bibliotekarz zasypia, chce przejsc obok niego i wykrasc potrzebna mi ksiazke. Parkiet w bibiotece jest stary i trzeszczy przy kazdym kroku. Staram sie robic jak najwieksze kroki a przy tym stapac miekko. Halas jest mimo to ogromny, ale bibliotekarz dziwnym trafen jakos sie nie budzi. Zakradam sie do tylnego pomieszczenia, wysoko na polce leza ksiazki i wiem ze miedzy nimi jest ta, ktorej szukam, ale nie wiem, ktora to dokladnie jest. Wybieram jedna z nich, mam nadzieje, ze to ta wlasciwa. Jest oprawiona w ciemna okladke, ma wytarte od uzywana brzegi i pozolkle kartki. Znowu pokonuje droge kolo lozka bibliotekarza, nie obudzil sie. Jestem w swoim pokoju. Probuje czytac i znalezc szukana informacje, ale ksiazka nagle robi sie o wiele grubsza niz byla na poczatku i jej jezyk staje sie tak zawily, ze nic nie rozumiem. Nie jestem tez pewna, ze to jest ta wlasciwa ksiazka. Odkladam ja zrezygnowana. Za chwile mysle sobie jednak, ze nie wolno sie poddawac i jeszcze raz biore ja do reki. Zaczynam czytac, staram sie zrozumiec tresc, ale im bardziej sie staram, tym bardziej niezrozumiale sa zdania. Stwierdzam, ze to nic nie da a poza tym mam malo czasu, musze sie pakowac, dlatego z niemilym uczuciem porazki odkladam ksiazke. Za chwile wyjezdzam, pakuje w pospiechu moje rzeczy, ktore leza porozkladane na wersalce. Wersalka przykryta jest kocem jasnozolto-jasnoniebieskim, takim, jaki mialam kiedys w dziecinstwie w moim pokoju.

Restauracja na osiedlu. Kasjerka i kelnerka w jednej osobie stoi za malutkim okienkiem, takim jakie dawniej byly w barach mlecznych. Zamawiam kawe z mlekiem. Kasjerka porozumiewawczo kreci glowa, ale jej nie rozumiem, ponawiam zamowienie. Ona mowi, zebym tej kawy nie brala, bo jest bardzo niedobra. Ja jednak postanawiam ja wziac. Kasjerka podaje mi ja w bialym fajansowym kubku, przy tym troche plynu wylewa sie na spodeczek. Biore kawe, zblizam kubek do ust, a kasjerka daje mi jakies drobne monety. To premia dla klientow, ktorzy zamawiaja ta kawe, bo jest tak obrzydliwa, ze restauracja doplaca ludziom za to, ze ja kupuja. Fajnie, mysle sobie, moze jeszcze cos kupie. Na ladzie lezy talezyk z ciastkami z kremem. Co to za ciastka, pytam. Z kremem z jagod, mowi sprzedawczyni, tez nie polecam. To ja jednak sprobuje, mowie. Biore maly kes do ust, wcale nie takie zle, mysle. Biore to ciastko, dostaje znowu pieniadze, tym razem 2 euro, z czego sie bardzo ciesze, bo sie na pewno przyda, biore kawe i ide usiasc do stolika. Stoliki maja blaty z laminatu o kolorze orzecha i wyszczerbione brzegi, krzesla maja metalowe nogi, jak w szkole. Po drodze do mojego stolika mijam maly cokolik, na ktorym rozlozone sa ciastka i jakies inne wyroby. Obok stoi inna kelnerka i informuje konsumentow, ze lokal prowadzi wlasnie konkurs na najlepszy wyrob gastronomiczny i mozna oddac glos na karteczce, a jak sie zapomnialo, jak sie dana rzecz nazywa, to mozna pokazac palcem, a kelnerka za nas wypelni kupon i wrzuci do urny. Rzuca mi sie w oczy wystawiony wsrod innych, raczej bezbarwnych rzeczy, piekny zolto-brazowy sekacz.

Jestem na jakiejs stacji kolejowej, ale to nie jest dworzec glowny, a ja sie musze dostac na dworzec glowny. Wskakuje w jakis pociag podmiejski, jest calkiem pusty i nie jestem pewna, czy dobrze zrobilam, ale okazuje sie, ze dobrze, bo za chwile jestem na dworcu centralnym. Jakimis ciemnymi zakamarkami, ruchomymi schodami prowadzacymi przez podziemia wsrod rur wentylacyjnych, docieram na peron. Wjezdza pociag, ale okazuje sie, ze jest przepelniony, jakas mlodziez wracajaca z koncertu, jacys zolnierze na przepustce, czy cos takiego. Dyrekcja kolei postanawia wprowadzic komunikacje dodatkowa. Rozdaje pasazerom przyrzady do latania, wyglada to jak wkladka, jaka sie usztywnia kolnierzyk w lepszych koszulach, czyli jak plaski bumerang, a posrodku wypuklej strony jest jeszcze taki dzyndzel, zrobione to jest z bialego, matowego, lekko przejrzystego plastiku. Pracownica koleji wyjasnia, ze trzeba sie zlapac za jedno ramie tego przyrzadu, a wtedy to sie wznosi do gory. Podczas wznoszenia trzeba glosno krzyknac nazwe miejscowosci, do ktorej sie podrozuje. Ten plastik nie wyglada zbyt stabilnie, mysle, a kolejarka wyjasnia dalej, ze przyrzad jest zbudowany z dwoch warstw, miedzy nimi jest ukryty sterownik, kiedy jest sie juz nad miastem przeznaczenia, trzeba na wysokosci dzyndzla odchylic od siebie te dwie warstwy i urochomic sterowanie. Sklada sie ono z hamulca i przyspieszenia i umozliwia precyzyjne wyladowanie na zadanym miejscu. Przyrzad latajacy ma dwa ramiona, wobec czego moga nim podrozowac dwie osoby. Kolej bedzie losowo przydzielac osoby do przyrzadow, kierujac sie kierunkiem podrozy okreslonym na bilecie. Tak koedukacyjnie, czy to tak dobrze, mysle sobie. Ale w sumie, czemu nie. Obok mnie na peronie stoi wysoki facet w czarnych spodniach i jasnej koszulce polo. Usmiecha sie niesmialo. Ma kasztanowe, lekko falujace wlosy. Wlasciwie nie mialabym nic przeciwko temu, zeby z nim leciec. Pierwsi ludzie unosza sie juz w gore wykrzykujac radosnie nazwy swoich miejscowosci.